Wyobraźcie sobie biuro matrymonialne, które dobiera pary nie za pomocą wypełnionego kwestionariusza osobowego i wskazanych predyspozycji a kierując się…genami. Taka właśnie sytuacja spotkała główną bohaterkę dzisiejszej książki i przystojnego „Americano”. Co z tego wyszło? Powiem już na początku — męczarnia i żal, że taki pomysł nie został inaczej opisany.
„Wzór na miłość” Christina Lauren to nie pierwsza książka tej autorki, którą miałam w swoich czytelniczych łapkach. Wcześniej było to „Miłość na święta” – przegadana do granic możliwości i „Podróż (nie)ślubna”, która okazała się całkiem fajna. Dzisiejsza propozycja wydawała się fajną odskocznią od codzienności. Ot, lekka, łatwa i ciekawa. Wyszło odrobinę inaczej…
Nietypowy koncept
Pomyśl, że idziesz do biura matrymonialnego, deklarując, że szukasz swojej drugiej połówki. Takiego bliźniaczego połączenia dusz (co ponoć jest możliwe i pisałam o tym dawno temu: Bliźniaczy ogień – co to jest?) A tam, zamiast wypełniać szereg kwestionariuszy, nadstawiasz rękę i pobierają ci próbkę krwi. Albo też zamawiasz zestaw do domu, podobny do tego gdy deklarujesz bycie dawcą szpiku. Potem dane lecą do specjalnej bazy danych i…czekasz na wynik. Im wyższy w 100 stopniowej skali, tym lepiej.
Bohaterowie książki przekonują się, jak to geny potrafią spłatać niezłego figla. Trzydziestokilkuletnia Jess samotnie wychowuje córkę, Zanurzony w swojej pracy naukowej „Americano”, nie jest typem osoby, która szuka miłości. A jednak, wynik mówi sam za siebie – jesteście dla siebie stworzeni!
Wzór na miłość Christina Lauren – czyli historia do bólu przewidywalna
Sięgnęłam po tę książkę głównie dlatego, że spodobał mi się ten nietypowy wątek. Niestety, historia była po prostu zwyczajnie przewidywalna. Nie poczułam się ani trochę zaskoczona, a nawet gorzej – w połowie, byłam już koszmarnie znudzona. Uwiera tu nie tyle sam fakt fabularny a narracja i wykonanie.
Jeżeli książka jest „przegadana”, jest źle. Jednak opowieść z długimi i ciężkimi monologami wewnętrznymi głównej bohaterki to jeszcze gorszy kaliber. Dodaj do tego jeszcze coś, co roboczo nazywam „rozwleczoną fabułą” i masz podsumowanie tej opowieści. Tym razem autorki Christina Hobbs i Lauren Billings, zupełnie znudziły czytelnika.
Czy polecam?
No dobra. Moje recenzje są bardzo subiektywne i zdaję sobie sprawę, że ta historia może się podobać. Biorąc pod uwagę wysokie noty na lubimyczytać, to nawet bardzo. Dlatego nie skreślaj jej tak od razu. Gdy masz ochotę na obyczajówkę czy romans, to może być dobry wybór.
p.s. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałam;)
Kiedy będę miała ochotę na tego typu książkę myślę, że dam jej szansę.
Pomysł na fabułę jest rzeczywiście nietuzinkowy. Szkoda, że jednak jego wykonanie okazuje się rozczarujące.
Daj spokój, oceny na LC to jakaś matnia i oszustwo, w życiu mi się nie zgodziło z moimi preferencjami!
„Dzika genetyczka” była opowiadaniem na podobnym pomyśle opartym, ale tam badanie genów decydowało o roli człowieka w społeczeństwie i nie było apelacji…. opowiadanie było pyszne i przerażające, a najbardziej przerażające, że zapomniałam autora – najprawdopodobniej Rosjanin z dawnych lat – a po tytule internety nie znajdują, czyli tytuł też zapomniałam. Także tak, pomysły krążą od lat, może autorki romansideł czytywały kiedyś twarde sf?
A ja czytam wczesne opowiadania Grzędowicza. Fajne. 🙂
A mnie się właśnie ten klimat podoba, szczególnie na jesienne słoty 🙂