Aga, co z tobą? – zapytała mnie ostatnio blogowa znajoma na instagramie. Nie publikujesz już od miesiąca! Zrezygnowałaś? Padłaś od nadmiaru kofeiny, a może masz już blogowanie w…nosie? Nic z tych rzeczy. Zwykle, gdy nie było mnie na blogu, to sporo działo się w życiu. I tym razem tak było, jednak trochę inaczej…
Rób to, co sprawia ci radość
Ostatnie kilka tygodni przypomina jazdę kolejką górską. Nigdy nie wiesz, co wyłoni się zza zakrętu. Wraz z początkiem roku szkolnego, życie weszło na znajome tory, a jednak nieco inne. I jak to ze mną bywa, weszłam w to wszystko całą sobą.
Owszem, myślałam sporo o tym, że zaniedbuje to moje miejsce w blogowym świecie. I że nie tak to miało wszystko wyglądać, bo gdzieś w czeluściach mojego komputera jest plik w excelu, gdzie mam rozpisane tematy do końca roku. (tak, wiem, wariatka). Jak się jednak okazuje, dobre planowanie to tylko jeden z elementów układanki zwanej „aktywnym blogowaniem”.
Potem myśli o blogu zaczęły mnie stresować. Uwierały, jak kamyk w bucie. Jak lekko obdarta skóra, która piecze, gdy się jej dotknie. Jak nieustający wyrzut sumienia. Możesz się domyślać, że moja wewnętrzna krytyczka miała używanie. I tak się z tym męczyłam.
Aż w końcu zadałam sobie pytanie – czy blogowanie sprawia ci radość?
Nie.
Miałam leniwy ostatni weekend
Oczywiście nie wzięłabym wolnego od wszystkich obowiązków, gdyby mnie życie nie zmusiło. A konkretnie moje ciało, bo niby nic mi nie było, ale czułam się słaba. W weekend zrobiłam niewiele, ponadto co naprawdę musiałam. W międzyczasie sprawdziłam, czy mam wygodną kanapę w salonie (9/10 – jednak nie lubię skórzanego obicia, źle się na tym leży przez dłuższy czas), czy moje dzieci podadzą mi herbatę (10/10 – wystarczyło jedno słowo;), a także czy w weekend przeczytam więcej niż cztery książki (8/10 – przeczytałam trzy zabawne romanse).
Patrzyłam w niebo na spektakl, jaki serwowały chmury. Obserwowałam z zachwytem zapadający zmierzch. Słuchałam leniwej, spokojnej muzyki. Wróciły też moje myśli o blogowaniu, czy to ma w ogóle sens. To, co mogło działać wiele miesięcy temu, dzisiaj już nie do końca. Szukałam odpowiedniej formy, sztywnych ram, które na nowo przywrócą blog do życia.
Bo jeżeli czegoś nauczyłam się przez te wszystkie lata blogowania, to tego, że bez narzucenia konkretnego celu czy właśnie formy wpisów, to bardzo szybko się wypala. Pójście na żywioł, bez konkretnego planu, sprawdza się tylko w książkach. Rzadko w życiu.
Złapałam oddech i… słowa praktycznie same płyną, tworząc zgrabny wpis. Czy to oznacza, że złapałam wiatr w blogowe żagle?
Czas pokaże.
Pozdrawiam cię serdecznie znad filiżanki kawy!
Mam nadzieję, że ten wiaterek z żagle będzie Ci systematycznie wiał. 🙂
Czasami potrzeba przerwy. Spokojnego dalszego blogowania. 🙂