Ostatnio dostałam od koleżanki z pracy tabliczkę, którą z radością zawiesiłam na mojej małej szklarni. Jest na niej napisane w języku angielskim mniej więcej „Ogród jest tańszy niż terapia, a do tego masz pomidory!”. I wiesz, coś w tym jest…
Po co ci ten ogród?
Kiedyś usłyszałam takie pytanie od znajomej z pracy. Opowiadałam właśnie, jak to przegrałam walkę z rdzą gruszy i musiałam usunąć dwa drzewka, żeby choroba nie rozprzestrzeniła się bardziej. Nie pomogły opryski z miedzianu i innych specyfików. No trudno. Wydałam kasę na próżno, poświęciłam sporo swojego czasu. Czy warto było?
No jasne!
Teraz w szklarni zaczyna się czas zbiorów. Mam tam trochę busz, bo pomidory dostały jakiegoś dziwnego powera i wyrosły na ponad 175 cm. Co wieczór idę i zrywam świeże pomidory i ogórki na kolację. (i zabijam ślimaki. Tak, te bez skorupek. Znasz na nie jakiś sprawdzony sposób?). W każdym razie- radocha niesamowita. Opiekowałam się tymi roślinkami od małego i widzę efekty!
Ogród jak terapia?
To chyba za mocno powiedziane. Osobiście uważam, że nic nie zastąpi spotkania z psychoterapeutą, jeżeli jest taka potrzeba. Jednak praca w ogrodzie ma ogromne korzyści dla psyche, które poczułam na własnej skórze. I właśnie ten ogród, był mi niesamowicie potrzebny, gdy wpadałam w czarną spiralę myśli, że nigdy się już nie wprowadzimy do nowego domu. Kiedy kolejni pseudofachowcy pokazywali swoje wątpliwe umiejętności, zamiast się denerwować, szłam skosić albo przekopać trawnik. Gdy wszystko za bardzo mnie przytłaczało, uszczykiwałam pomidory.
To zabrzmi odrobinę metafizycznie, ale to tak, jakbym swoją wzburzoną energię oddawała roślinom, a one w zamian oddawały mi spokój. Przedziwne uczucie. Gdy sadziłam supertunie, które teraz pysznią się gęstymi kwiatami na tarasie, akurat miałam mocny kryzys wszystkiego. To nie tak, że chodzę tam tylko wtedy, gdy jestem wzburzona. Widzę jednak, że gdy mam problem, to po pracy w ogrodzie myśli stają się jakieś lżejsze.
Trochę jak po bieganiu. Tylko zastrzyk endorfin mniejszy.
Mam ogrodniczki
I nie zawaham się je nosić. Zresztą, ten strój to mój swego rodzaju znak rozpoznawczy. No bo jak już pracować, to niebanalnie, prawda? A tak na serio, to niezwykle praktyczne spodnie – dużo kieszeni, w których zmieszczą się nawet małe narzędzia takie jak sekator czy scyzoryk. Są długie, wykonane z grubszego materiału, więc ani komary ani meszki mi niestraszne.
Za oknem szumi padający deszcz
A ja się z tego powodu bardzo cieszę. Odkąd mam pod swoją opieką ogród, deszcz witam z ogromną radością. Gorące lato sprawia, że bez podlewania ciężko. Zaczęłam również dostrzegać, jak deszcz (w rozsądnych ilościach) zbawiennie wpływa na wszystko co rośnie. No i po zainstalowaniu dwóch mauzerów, mam już gdzie zbierać deszczówkę. Kolejne korzyści!
Nie da się ukryć, że własny kawałek ogrodu zmienił moją osobistą perspektywę patrzenia na wiele spraw. Gdzieś przeczytałam, że te fascynacje związane są z kryzysem wieku dojrzałego. Serio? Takie kryzysy to ja mogę mieć!
Lubisz hodować swoje własne rośliny, czy może nie masz „ręki do kwiatów”?
Podoba mi się to porównanie do oddawania energii. Mnie póki co ogrodowe pasje nie kręcą, ale może kiedyś.
Chciałabym mieć ogród… Lubię kwiaty i zioła, mam kilka doniczek w domu i na tarasie. 🙂