Powiem ci tak między nami, że ciężko przejść mi na tryb „urlop”. Zazdroszczę ludziom, którzy w związku z wyjazdem nie mają żadnych stresów. A może to kwestia odpowiedzialności, jaką czuję na swoich barkach?
Urlop. Należy się każdemu. I to bez wyjątku. Jednak powiem ci między nami, że to dla mnie jeden z najbardziej stresogennych momentów. Konkretniej, przy pakowaniu i dwa- trzy pierwsze dni. W tym roku doświadczyłam tego wyjątkowo mocno i zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak jest.
Nie jedziemy na koniec świata!
Jedna z toreb, jaką zabrałam na wakacje, w pełni była wypełniona lekami. Jechaliśmy na wieś. Są tu przychodnie lekarskie, opieka całodobowa i apteki. A jednak ja muszę mieć pod ręką wszystko. I nie to, że jesteśmy przewlekle chorzy czy też, że musimy zażywać te leki. Zwyczajnie życie mnie nauczyło, że jadąc gdziekolwiek z dwójką dzieci, musisz mieć pod ręką wszystko. Nawet, jak się nie przyda, to jest.
Kolejna to ubrania. Zwykle to ja jestem pogodynką, czyli- „mamo, a jaka będzie pogoda?” No i teraz pytanie — kalosze/ Sandały? Nowe adidasy? Odpowiedź brzmi — wszystko co się zmieści. Bo się z pewnością przyda. Jak się domyślasz, pakowanie tak, aby nie zapomnieć o niczym to u mnie niezły stres. Dlaczego? Chyba robię sobie za dużą presję.
Jadę i…
Długo zajmuje mi przejście w tryb wakacyjny. Włączenie luzu, wyciągnięcie książki, uspokojenie myśli. Teraz jestem o tyle mądrzejsza, że umiem już to zdefiniować, nazwać ten niepokój i ocenić, czy faktycznie chcę w to wchodzić. W czasach, gdy nie byłam tego tak bardzo świadoma, po prostu szarpałam się ze sobą wewnętrznie. Od wewnętrznej wojny jednak przeszłam do obserwacji.
Tsunami minęło
A u mnie włączył się już tryb urlopowy. Leniwa kawa rano, czytnik pełen książek, wieczorne spacery nad rzekę albo do lasu. Co ciekawe, powrót do normalności nie jest już tak trudny.
Mam też swoją teorię na temat urlopów. Zdecydowanie wolę kilka krótszych wyjazdów w ciągu roku niż jedne, długo wyczekiwane wakacje.
Co o tym myślisz?
Ja niestety nie umiem wypoczywać. Mam poczucie marnotrawienia cennego czasu na nic nierobienie, podczas gdy czeka tyle rzeczy do zrobienia i spraw do załatwienia. Wiem, że to jest złe myślenie i walczę z nim, ale to nie jest łatwe.
Ja z kolei zażywam sporo leków, musze je ze sobą zabrać.
Takie krótkie urlopiki praktykuje sporo osób, bo dopasowują je sobie do jakichś dłuższych weekendów itp i „oszczędzają dni”. Jednak naukowcy mówią, że człowiek tak naprawdę dopiero po tygodniu wolnego zaczyna odpoczywać. Dlatego w przepisach jest, że pracownik ma mieć ileśtam urlopu ciągłego a sanatoria trwają trzy tygodnie.
Mnie generalnie urlopy męczą. A z dziećmi to już w ogóle udręka.
U mnie i przed, i po. Zawsze stresik. Jednak dużo łatwiej jest mi się przestawić na urlop, niż wrócić do rzeczywistości. To zawsze bolesne zderzenie. W tym roku przed wyjazdem miałam wyjątkowy stres, trzy dni na „positivum”… 😀 Wszystko dlatego, że miał to być nasz pierwszy raz z nowym psem… Psem, który boi się podróży i wyje gdy zostaje sam… Także… Na szczęście było lepiej niż myślałam.
P.S. Jak to nie jedziesz na koniec świata?! To w tym roku tam nie byłaś? 😀 😛