Niby kawa, a jednak nie do końca. Kawa bezkofeinowa to świetna alternatywa dla wszystkich tych, którzy nie mogą z różnych względów pić tej zwyczajnej. Jeżeli ciekawi cię, jak powstaje, to już spieszę z odpowiedzią!
Kawa odkofeinowana
Z kawą bezkofeinową jest trochę tak jak z kosmetykami naturalnymi. W tych ostatnich, jeżeli wczytasz się w skład, to najczęściej 98% składników jest faktycznie pochodzenia naturalnego. Pozostałe to jednak chemia. Kawa bezkofeinowa powinna w sumie nazywać się kawą odkofeinowaną. Szacuje się, że taki napar jest pozbawiony kofeiny w co najmniej 97%. Czyli trochę kofeiny jednak tam jest.
Od zwykłej kawy zwykle różni się smakiem – jest mniej intensywna. Jej kolor i zapach też nie uwodzi jak normalna kawa. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że kawa bezkofeinowa jest mniej gorzka. Jednak tu kofeina nie ma nic do roboty – o wyrazistości i gorzkości decyduje proces palenia kawy.
Oto jak powstaje bezkofeinowa
Na początek bierze się zielone, jeszcze niepalone ziarna kawy i moczy w odpowiednim rozpuszczalniku albo też parzone. Wszystko po to, aby ziarna kawy otworzyły pory i tym samym doprowadziły do wyekstrahowania kofeiny. Potem, takie prawie wolne od kofeiny ziarna są wypalane i przekazane do spożycia.
Przyznam ci się szczerze, że najbardziej zelektryzował mnie ten rozpuszczalnik. Jednak okazuje się, że zarówno chlorek metylenu jak i octan etylu, połączone z wodą, wyparowują bez śladu. Także bez obaw, żadna chemia tam niestraszna.
Kto powinien pić kawę bezkofeinową?
Generalnie kawa sama w sobie nie szkodzi. Jednak w pewnych sytuacjach, albo życie, albo zdrowie zmusza do tego, żeby zmienić ją na bezkofeinowy model. Z pewnością powinni o tym pomyśleć wszyscy ci, którzy zmagają się z bezsennością, stanami lękowymi i bólami głowy. Koniecznie, gdy masz drażliwy żołądek i problemy z nudnościami.
Zdarzyło mi się wypić kawę bezkofeinową i…generalnie nie jest zła. Myślę że w tym przypadku wiele zależy od rodzaju ziaren oraz stopnia palenia. A czy ty lubisz tego typu kawę?
♦
A z cyklu jednym zdaniem o… dzisiaj l jak… lego Ninjago W sumie mam dwie córki, więc mocniej siedzę po „różowej stronie mocy” Lego Friends, jednak i Ninjago się u nas przewinęło. Jeżeli miałabym wybrać jedną zabawkę, którą zabieramy na wakacje, to wzięłabym właśnie klocki. Nie tylko uczą abstrakcyjnego i przestrzennego myślenia, ale i zajmują całą rodzinkę. Bo tak, ja również się w układanie wciągam. I to raczej bez instrukcji. (bo kto czyta instrukcje?!;)
Nie wiedziałam jak to sie robi. 🙂
Mam nadzieję ze jeszcze długo będę mogła pić kawę z kofeiną 🙂 ale dobrze że jest i taka bez 😉