Pamiętam moją pierwszą płytę Lennego. Dostałam ją od koleżanki z podstawówki a ta od swojej Babci z Ameryki. Koleżanka przesłuchała, ale to nie były jej klimaty. Za to mnie oczarowały od razu, więc po prostu zwyczajnie mi ją dała. Oryginalną płytę z USA. Wiesz, 20 lat temu to było naprawdę coś…
Kiedy więc zobaczyłam „Let love rule” Lenny Kravitz David Ritz w popularnej księgarni internetowej, musiałam ją zamówić. Trochę z sentymentu, trochę z ciekawości. A już z pewnością dlatego, że muzyka, którą tworzył, przywołuje u mnie fajne wspomnienia. Jak było z książką?
Młodzi niekoniecznie znają
Zaczęłam się zastanawiać, czy młodsze pokolenia kojarzą muzykę Lennego Kravitza. Z ciekawością zerknęłam na Twitterowe konto artysty. W tym momencie…reklamuje meble swojego projektu. I tworzy nową płytę. Dorobek muzyczny ma całkiem spory, a nawet epizody w kasowych hitach kinowych. To taki czarnoskóry koleś z dredami i gitarą. Jeżeli raz usłyszysz barwę jego głosu, rozpoznasz ją już wszędzie.
Ważne momenty życia
Taki tytuł powinna nosić ta książka. Każdy większy rozdział, to wspomnienie, że to o czym zaraz opowie narrator (czyli Lenny)to najważniejsza chwila. Ta mantra zaczyna się już od pierwszych stron i tak jest właściwie przez cały czas. A tak na dobrą sprawę myślący czytelnik wie od razu, że skoro wspomniał o tym w autobiografii, to musi być ważne, czyż nie?
Nudno? Prawie wcale
Nie mam pojęcia, czego spodziewałam się po tej książce, ale powiem Ci jedno – była nudna. I nie to, że życie muzyka było miałkie i nijakie. To rollercoaster pełen wzlotów i upadków, ale brakowało tam czegoś, co faktycznie zainteresowałoby czytelnika. Ileż można czytać o dzieciństwie autora i jego duchowych, mocno związanych z Jezusem przekonaniach?
No właśnie.
Poza tym, uwaga, będzie spojler, ale nie mogę się powstrzymać. Biografia kończy się w momencie, gdy Lenny zaczyna faktyczną karierę. Można więc wnioskować, że będzie kontynuacja.
Z autobiografiami jest ten problem, że rzadko kiedy są naprawdę dobrze napisane. Tak, by uwieść czytelnika szczerością, a jednocześnie zaciekawić na tyle, by z zapartym tchem śledzić dalsze losy idola. Tutaj to nie wyszło, albo ja po prostu nie poczułam tego, literackiego flow. A może jednak nie jestem taką wielką fanką, jak mi się wydawało?
Czy polecam?
Z pewnością będzie to prawdziwa uczta dla wielkich fanów Lennego. Nie da się jednak przemilczeć faktu, że „Let love rule” Lenny Kravitz David Ritz to opowieść jakich wiele. Tworzenie muzyki wychodzi autorowi lepiej, niż pisanie.
Let love rule Lenny Kravitz David Ritz to nowość z księgarni taniaksiazka.pl
Czasem lubię Lennego posłuchać, ale widze, że po ksiązkę nie ma po co sięgać.
Z 'autobiografią’ Slasha było nieco lepiej, ale tylko nieco. Tam akurat zniesmaczyła mnie postawa gitarzysty jako człowieka. I to nie jest tak, że plusy za szczerość. Ewidentnie miał potrzebę szokowania. Wyszło, jak zwykle. [z tej 'autobiografii’ pochodzi opinia – rzekomo Slasha 😉 – że Lenny to tylko jeszcze jeden boski gitarzysta, który nigdy nie znalazł wokalisty, więc musiał się sam nauczyć śpiewać. Coś w tym jest.]
Nie wiem czy zdecyduję się na tę książkę, nie kusi mnie szczególnie. 😉
Świetna propozycja:) Chętnie przeczytam:) Pozdrawiam
Lenny! Ależ to było ciachooooo!!!