Dzisiaj będzie temat lekko niewygodny, uwierający, lecz…wzięty z życia. Jeżeli jesteście ze mną już dłużej, doskonale wiecie, że czasem wchodzę w różnego rodzaju współprace. I przyznam, że relacje z kontrahentami w przeważającej części są bardzo dobre, niezwykle rzadko zdarzają się niemiłe sytuacje. Dzisiaj będzie właśnie o nich…
O tym, jak to poczułam się niczym przysłowiowa „baba z Radomia„
Ach…to było idiotyczne. W jednej z drogerii internetowych których byłam ambasadorką, złożyłam zamówienie na kilka kosmetyków. Miałam z nimi już wcześniej przejścia, ale pomyślałam, że dam im jeszcze szansę. Zamówiłam tonik, żel (przy okazji, wiecie, gdzie kosmetyki Vianka można dostać stacjonarnie?), scrub do ciała i masło do rąk. Zamówienie opiewało na kwotę koło 65 zł. Kiedy zobaczyłam szczegóły zamówienia, oczy mi się lekko zaświeciły- próbki, kosmetyki z l’oreal i jeszcze prezent dla ambasadorki. I to za 94,00 każda. WOW!
Nie ukrywam więc, że czułam lekkie podekscytowanie, które w miarę jak otwierałam pudełko zamieniło się w irytację. Wszystko za co zapłaciłam, było zgodne z zamówieniem. Ale o gratisach… dostałam 5 saszetek z próbkami, w tym jedna to żel pod prysznic dla mężczyzn a reszta to mini saszetki koloryzujące na różowo i fioletowo dedykowane dla blondynek. Jestem brunetką. Szumnie nazwany L’oreal cień lub róż to był jakiś tester pojedynczego cienia no name, bez daty ważności. A prezentu dla ambasadorki nie było w ogóle.
Kiedy napisałam zapytanie bezpośrednio do sklepu, odpisano mi, że saszetki i cień dostałam więc o co chodzi.Ręce mi opadły. Poczułam się jak baba z Radomia, która swoją pazernością wprawia wszystkich w zażenowanie. A mi chodzi i zasady. O to, że jeżeli coś jest napisane w specyfikacji zamówienia, to powinno pokrywać się z rzeczywistością. Jeżeli więc przyjdzie Wam do głowy nawiązać współpracę ambasadorską z drogerią internetową, to dogadajcie się co do warunków współpracy.
O tym, że agencje marketingowe chyba żyją w innym świecie…
Dostałam kiedyś maila od dużej agencji marketingowej z Warszawy. Zapraszają mnie do współpracy, jednak ta jest niskobudżetowa. Miałam iść do sklepu, kupić jogurt pewnej firmy a potem pochwalić go na instagramie według ściśle podanych wskazówek. W sumie dwa instastory i conajmniej dwa wpisy z określonymi hashtagami. Miałam wyrazić swoją radość z posiadania tego jogurtu. Czy tylko mi to wydaje się conajmniej głupie? Pani dodała na końcu, że jeżeli satysfakcjonująco wywiążę się z tego zadania, to BYĆ MOŻE nawiążemy szerszy kontakt. Podsumowując: mam kupić za własne pieniądze kilka jogurtów, poświęcić swój czas na zrobienie stories i wpisów na instagramie, a potem może będę miała możliwość uczestnictwa w kolejnych kampaniach.
Hmmmm… poszukałam po wskazanych hashtagach, kilkaset zdjęć, ludzie poszli na to. I wziął mnie gorzki śmiech. Bo wychodzi na to, że twórcy internetowi coraz mniej szanują swój czas. Brałam udział w podobnych kampaniach, chociażby przez serwis trnd.pl czy streetcom.pl ale…oni przysyłali produkty do przetestowania. Nie było mowy o tym, abym musiała za własne pieniądze kupić dany produkt! Ech…
O tym, że trzeba zawsze czekać na akceptację oferty…
na portalu reachablogger. Ogólnie ta platforma działa świetnie. Czasem wpadnie mi tam mniej lub bardziej ciekawy temat do poruszenia na swoim blogu. Kiedyś jednak zgłosił się do mnie pan, który chciał tekst o zabawkach dla dzieci – było to przed świętami, więc temat jak znalazł. Jednak, nie zauważyłam, że osoba zamawiająca tekst nie zaakceptowała mojej oferty, a porozumiewała się ze mną w trybie komentarzy. Napisałam tekst, opublikowałam, powiadomiłam o wykonaniu zadania i…cisza. Moje zapytania o to, kiedy dostanę należność za swoją pracę, były ignorowane, a potem ten użytkownik zniknął z platformy. Nie mogłam zrobić nic, bo tak naprawdę, to nic nie zostało potwierdzone ze strony zamawiającego. Tu odpuściłam, nauczka z tego taka, by nic nie robić bez akceptacji złożonej oferty…
Przyznam, że każda z takich sytuacji sprawia, że staję się coraz bardziej nieufna albo też coraz czujniejsza. Lecz mam niejasne przeczucie, że jeszcze kilka takich „smaczków” spotka mnie w blogowym świecie… oczywiście napiszę Wam o tym niezwłocznie;)
Ja zazwyczaj tylko czytam lub słyszę o takich sytuacjach, ale nie mogę napisać, że nie dostałam kilka razy po dupie. Zwłaszcza chcielibyśmy Pani coś wysłać, bez szczegółów sprawia, że włącza mi się czerwona lampka. Nie ma nic za darmo. Jak nie piszą teraz, to dostanę litanię, jak już dostanę produkt, a wtedy dopiero odechce mi się wszystkiego 😛 Ale drugi przykład jest cudny 😛
Trzeba być czujnym na każdym kroku
Niektóre firmy niestety twórców nie szanują. :/
Taaak. To bardzo przykre, zwłaszcza, że pojawia się to uczucie jakbyśmy były roszczeniowe, podczas gdy po prostu liczymy na uczciwe traktowanie. Skoro ktoś nam coś obiecuje, to chyba nie ma powodu by tego nie oczekiwać… Na szczęście w książkowym światku, w którym głównie się obracam, zwykle jest bardzo miło, oczywiście na zasadzie produkt za recenzję, o żadnych bonusach mowy nie ma. 😀
To straszne jak takie osobistości mają głęboko nas w d… Liczy się tylko promocja i nic więcej. Przykro mi, że tak Cię potraktowano.
Ten przykład z jogurtami boski! Mnie się chyba taki niewypał nie trafił, ale czasem oferty współpracy są dziwne.
Ech, wiem o czym piszesz, Niestety mam wiele takich absurdalnych propozycji w pamięci, ale przemilczę je. Ja co do zasady zgadzam się na niewiele, także jest propozycja, ale dalej tematu nie ma i dobrze. Trzeba się szanować. Szkoda, że tak dużo osób to opatrznie rozumie
To faktycznie miałas przygody, niestety niektórzy nie szanują naszego czasu albo co innego obiecują, a potem wychodzi zupełna przeciwność.
Jestem w szoku z tą akcją z jogurtami 😀
Vianek stacjonarnie kupisz w wielu drogeriach stacjonarnych czy aptekach. U mnie nie ma z tym żadnego problemu 😉 A co do współprac to nawet nie chce mi się komentować. Ja już bardzo rzadko przystaję na współprace, a jeśli już to ja stawiam warunki i to nie małe. Trzeba się cenić i znać swoją wartość. Niestety jest mnóstwo pseudoblogerów, którzy niszczą rynek chociażby przez „kapmanię” jogurtu ;/
No tak, trzeba uważać, ja nie mam takich sytuacji, nie interesuje mnie już współpraca z firmami. Serdecznie pozdrawiam…
Mnie też ta akceptacja na Reachablogger irytuje… Właśnie czekam już 2 tygodnie na potwierdzenie od zamawiającego. Masakra.
No zdarza się. Pamiętaj, że sa ludzie i parapety. 😉
O kurcze..z tą drogerią to rzeczywiście mało sympatyczna sytuacja..Chyba bym sie wkurzyła na Twoim miejscu.
Akcja z jogurtem najlepsza 🙂
Ale to smutne, że takie sytuacje w ogóle mają miejsce. A jeszcze smutniejsze jest to, że ludzie przystępują do takiej „współpracy” 🙁
Słyszałam o tego typu sytuacjach ,raz nawet wyczytałam na jakimś blogu że dziewczyna dostała do przetestowania…przeterminowane kosmetyki .
Raz też miałam okazję poczuć się jak ty w pierwszej sytuacji; post sponsorowany ,napisany ,i trzy razy musiałam się upominać o zapłatę
Pozdrawiam
Lilu
Witaj Agnieszko, ja też ufam ludziom i czasem trzeba być ostrożnym…. podoba mi się jak opisałaś swoją historię z jogurtami, dobrze, że nie współpracujesz z nimi… bardzo ciekawy tekst bo pokazuje polską rzeczywistość Blogerki
pozdrawiam ciepło
Niestety, firmy nie szanują naszej pracy.Ja również musiałam upominać się o zapłatę i to przez kilka miesięcy. Przykre to. Historia z jogurtami mnie rozbawiła 🙂
Niestety zdarzają się mało rzetelne lub zbyt wymagające firmy. Albo wezmę dane a potem nic nie przysyłają, albo za produkt za 20 zł wymagają pięciu wpisów… Jakby ich kosmetyk był cudem świata…
Blogerów jest coraz więcej. Pokusa dla młodych ludzi jest coraz większa, bo każdy chce mieć współprace, więc łykają jak pelikany takie niby-oferty, a firmy zacierają ręce… Tylko czy na dłuższą metę to jest dobra reklama?
Dobrze, że o tym piszesz – przestroga dla innych. Ja miałam podobnie na oferii.pl z której zrezygnowałam. Mój tekst wykorzystali, ale kasy nie dostałam, a oferia umyła ręce.
Mi też się zdarzają nieraz takie kwiatki w propozycjach współprac, ze głowa mała. A potem widzę na blogach, że jednak ludzie na to poszli, no cóż, nie mnie oceniać, każdy ma swoją wizję i podejmuje decyzje zgodne ze sobą. A co do Vianka, to w Hebe są ich produkty 🙂
Zapowiadała sie fajna współpraca, a tu tak wyszło…
a na instagramie to mam wrażenie, że ludzie wszystko reklamują…
Ale kochana Ty masz wrodzony talent do reklamowania produktów, czytam twój wpis i wbrew wszystkiemu w moim mózgu pojawiła się uporczywa myśl: kurcze zjadałabym jakiś jogurt, jakbyś podała firmę pewne to byłby ten. A nuż zrobiłabym sobie z nim sweet focie i zarobiła na swoje utrzymanie. Muszę dzisiaj rachunki zapłacić xD
W opowiadaniach starszych ludzi, nie pamiętam by było oszustwo jako możiwość, konieczność, zarobkowania. Wygląda na to ,że coś się zmieniło. Niezmiennie nie czytam opinii w internecie, nie czytam pochwał ani przygan. Chcę, na podstawie opisu lub doświadczenia , kupuję. Brać pod uwagę opinię…która jest prawdopodobnie reklamą a kto mi zagwarantuje ,że dana opinia reklamą nie jest, że można jej zaufać. Świat oszalał przez ludzi , którzy oszaleli bo cudownie jest kłamać i z tego żyć. Kiedyś za kłamstwo można było dostać w twarz, teraz, próbki do testowania itp. Piękny ale chory świat bo ludzie się w nim zepsili.
Fajny temat na wpis. Przeczytałam z nieukrywaną ciekawością.
Faktycznie można by dużo pisać o takich współpracach 🙂