Dzisiaj będzie o…szkodnikach. I o tym, co się dzieje, gdy natura nie zapewniła jej wrogów – bo na Fuerteventurze największymi drapieżnikami są chyba tylko…dzikie koty…
Pierwszy raz z uroczą wiewióreczką spotkałam się podczas jednego z porannych joggingów nad brzegiem oceanu. Swoją drogą, gdziekolwiek jedziemy, pierwsze co wkładam do walizki to buty do biegania – bo nigdy nie wiadomo, w jak pięknych okolicznościach przyrody przyjdzie mi pobiegać. Truchtałam więc wdychając cudownie słone powietrze i obserwując wzburzone fale. Poranne niebo było zasłonięte chmurami, które koło godziny 10:00 znikały dając pole do popisu palącemu słońcu. Za to wiatr przyjemnie chłodził…
Nagle na skalistym brzegu zauważyłam, że coś się rusza. Pomyślałam, że to może jakiś kot. Podeszłam bliżej i zobaczyłam uroczą wiewióreczkę która łypała na mnie swoimi czarnymi oczkami jakby czekała że jej coś rzucę do jedzenia. Kiedy zorientowała się, że ten „turistos” raczej nic nie ma, czmychnęła czym prędzej między kamienie. A ja stałam osłupiała – wiewiórka? Tutaj, na tej wulkanicznej wyspie? Skąd?!
Rozmawiając potem z lokalnym przewodnikiem dowiedziałam się wszystkiego. Owe słodkie wiewiórki tak chętnie dokarmiane przez turystów są jedną z największych bolączek wyspy. W latach 60-tych XX wieku jeden z mieszkańców Fuerteventury zakupił w Maroku kilka sztuk do domowej hodowli. Chciał być oryginalny a…sprowadził na wyspę prawdziwą plagę. Nie mając naturalnego wroga, populacja wiewiórek rosła w zastraszającym tempie. 20 lat po ich sprowadzeniu było ich już 200 tysięcy. Niektóre źródła podają że obecnie jest ich około 2 mln.
No dobrze, ale o co tyle hałasu? Fuerteventura to wyspa wulkaniczna, z cudownymi plażami takimi jak opisywane przeze mnie Morro Jable. Nie ma tu za dużo ani flory, ani fauny. A te wiewiórki zjadają dosłownie wszystko – od rzadkich roślin, przez wykradane z gniazd jajka a na chipsach od turystów kończąc. Dodatkowo przenoszą różne rodzaje niebezpiecznych bakterii. Przewodnik z którym rozmawiałam porównał to do plagi szarańczy – tylko w słodszym wydaniu- z uroczym ogonkiem i niewinnym pyszczkiem…
Oto wiewiórka Ardilla Moruna w całek krasie….
Wiewiórki są urocze ale i mają swój charakterek. Sama kilkukrotnie spotkałam wiewióreczkę w parku albo na wycieczce w górach (byłam raz) Zwinna ta wiewiórka i inna niż ta którą widzimy w POlsce 😉 No i kto by pomyślał, że taka wiewiórka może być plagą…. to chyba jak we Włoszech te ogromne komary co przenoszą choroby ;/
Niedobrze jest jak ludzie jakies gatunki wprowadzają tam, gdzie one nie występują naturalnie. Zaczyna sie wtedy cyrk. :/ Ale ogólnie wiewiórki są cudowne. Czasem idąc w górach szlakiem słysze charakterystyczny dźwięk pazurków po korze, wtedy staje i obserwuję, jak ganiają po pniach. Fajny widok jest też, jak trzymają szyszkę w łapkach i coś tam z niej wydłubują, a resztki sru na ziemię. 😉
Jakie fajne zwierzaczki 🙂
Przecudne wiewióreczki:)
Poranny jogging nad brzegiem oceanu – to brzmi niesamowicie!:)
Ciekawe spotkanie z ciekawym zwierzakiem 🙂
Ech…taka urocza, a jednak szkodnik…często tak się właśnie kończy sprowadzanie zwierząt w nietypowe dla nich regiony
Kolorystycznie nieco podobna do szarańczy …
Mi jednak podobają się o wiele bardziej wiewiórki które spotykam w Pl ☺
Pozdrawiam
Lili
Jaka słodka. I pomyśleć, że taki słodziak może być takim szkodnikiem.
ja tam lubię takie szkodniki 😀 Piękne te wiewiórki i naprawdę aż dziw bierze że potrafią dostosować się do takich warunków życia
Rzeczywiście wiewiórki wyglądają słodko, ale szkoda, że jest tam ich plaga. :/ To nie jest ich środowisko, a jednak jest ich tam aż tak dużo. No, ale zdjęcie jest naprawdę ładne. 🙂
Nie pomyślałabym nawet, że są szkodnikami.
One już takie były od nowości, czy kolorystycznie wpasowały się w skały, czy uprane w Perwolu?
Podobnie jest na Nowej Zelandii z oposami. Nie występowały one tam naturalnie, a zostały przywiezione nw wyspy podobnie jak wiele innych zwierząt. Ponieważ oposy nie miały tam naturalnych wrogów szybko zaczęły się rozprzestrzeniać a na dodatek szkodzić lokalnej florze i faunie – wyjadały jaja ptaków z gniazd.
Obecnie Nowozelandczycy tępią oposy jak tylko mogą, a nawet robią na nie „polowania” na drogach – gdy opos znajdzie się na jezdni może być pewny że kierowca nie odbije na bok a z całą premedytacją rozjedzie zwierzaka! Co więcej nowozelandczycy organizują nawet święto w czasie którego przebierają zwłoki oposów w przeróżne stroje… tak to właśnie jest gdy człowiek wtrąca się w ekosystem – straszny najzel powstaje.
Dziękuję Ci za ten post..Nawet nie miałam zielonego pojęcia, że tak z tymi wiewiórkami tam było i jest..
Wow, 2 mln? Niezły wynik;)
Słodkie wiewióreczki 🙂
Też mam zdjęcia z tymi słodkimi zwierzaczkami. Podchodziły bez oporów do nas i brały jedzenie z ręki. Miło wspominać takie coś 🙂